środa, 20 grudnia 2023

Preludium Fundacji - Isaac Asimov

Zacznę może od powodów, które przywiodły mnie, czytelnika raczej rzadko sięgającego po sf pod różną postacią, do przeczytania "Preludium ...". Otóż zgodnie z niepisaną zasadą "najpierw książka", postanowiłem przeczytać "Fundację" Asimova, zanim zacznę oglądać ekranizację serwowaną przez stację z jabłkiem. Tę zaś (ekranizację, nie stację), chciałem zobaczyć ze względu na kreację Jareda Harrisa, który w produkcji Skydance Television wciela się w postać Hariego Seldona, genialnego matematyka i twórcy dziedziny nauki zwanej psychohistorią. Zanim jednak sięgnąłem po pierwowzór scenariusza, czyli książkę z 1951 roku, poczytałem o samym cyklu i wyszło mi, że kolejność wydarzeń, a nie chronologia wydawania kolejnych części, będzie lepszym wyborem przy zgłębianiu zawiłości cywilizacji ludzkiej za kilkanaście tysięcy lat. A zatem "Preludium ..." (1988), czyli jak do tego wszystkiego doszło.

Niewątpliwie preludium wydarzeń, które rozgrywają się na kartach omawianej powieści, stanowi wystąpienie wspomnianego już wyżej Hariego na Zjeździe Dziesięcioletnim. Jest to impreza naukowa mająca miejsce na Trantorze, planecie - stolicy Imperium Galaktycznego gromadzącego pod swymi rządami 25 milionów różnych światów i rządzonego przez Imperatora, Cleona I, a właściwie jego doradcę i szarą eminencję, Demerzela. Bo, mimo że od naszych czasów minęło srogie sto wieków z okładem, a ludzkość skolonizowała kosmos (a przynajmniej jego wycinek), to jednak nic tak naprawdę się w stosunkach międzyludzkich nie zmieniło. Ba, opisany przez Asimova świat, bardziej nawet niż ten nam współczesny przypomina czasy, bo ja wiem, Ludwika XIII. W końcu mamy nawet odpowiednik Richelieu, a i dworskich intryg tu nie brakuje. Ale wracając do Zjazdu, wystąpienie nie znanego bliżej matematyka wywołuje niepokój wśród sfer rządowych, a jego samego zmusza do ucieczki przed czynnikami oficjalnymi, którym wydaje się, że oto ziścił się mokry sen każdego satrapy, bo z referatu Seldona zrozumieli tylko tyle, że można przepowiadać przyszłość.

Taka sytuacja pozwoliła autorowi przeciągnąć nas przez kilka sfer Trantora i pokazać, że świat ludzkości dalej pełen jest podziałów, uprzedzeń, dziwnych wierzeń, przemocy, mizoginizmu, wielu nierówności, żądzy władzy, etc., etc. W skrócie - nihil novi, człowiek nie nauczył się niczego na swoich błędach. Rozpoczyna zatem Hari swoją pełną przygód wycieczkę, a raczej eskapadę, od imperialnych pomieszczeń, by po pobycie na Uniwersytecie Streelinga (neutralny i eksterytorialny ośrodek naukowy), przez mocno patriarchalny Mycogen, podzielony nierównościami społecznymi Dahl, dotrzeć do militarystycznego sektora Wye, gdzie wyjaśni się większość ukrytych w tekście (acz niezbyt mocno) zagadek. Dodać należy, że w swej niedoli nie jest uczony sam. Wsparcia udzielają mu bowiem: tajemniczy nieznajomy, Chetter Hummin oraz poznana na Uniwersytecie doktorka Dors Venabili.

Trzeba przyznać, że udał się Asimovowi ten miks sf, powieści drogi, przygody, tajemnicy i romansu. Lektura gładko mknie naprzód, a czytelnik nie musi się zatrzymywać, by zmierzyć się z jakimiś naukowymi teoriami, które przerastają jego wiedzę czy futurystycznymi wizjami, których nie jest w stanie sobie zobrazować. Ja, zwykły chłop ze wsi, poczytuję to sobie za plus, aczkolwiek czasem uproszczenia stosowane przez twórcę Fundacji troszkę mnie uwierały, a myśli w stylu: "Naprawdę, tylko o tyle poszliśmy naprzód w ciągu tych wszystkich lat?", pojawiały się wcale nierzadko. Rozumiem jednak, że opisanie złożoności stosunków panujących choćby na samym Trantorze (800 różnych sektorów), wymagałoby morza słów i papieru i trzeba było szukać kompromisu.

I teraz stoję niejako na rozdrożu, bo w sumie nie wiem czy dalej chcę podróżować po świecie Fundacji. A jeśli już, to czy tą samą drogą (kolejność wydarzeń) czy jednak przejść od razu do jądra cyklu i wgryźć się w tom, który dał wszystkiemu początek? A może bałwochwalczo obejrzeć po prostu serial? Wiem natomiast jedno, po Asimova warto było sięgnąć.

Profesjonalnie o "Preludium Fundacji" pisała Luiza z Owarinai Yume

2 komentarze:

  1. Zarówno autor, jak i gatunek kompletnie mi nieznany, ale jeśli zdecyduję zbłądzić w kierunku sf to zapamiętam. Życzę zdrowych i pogodnych świąt a w przyszłym roku kontynuacji pisania na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełną zieleniną w sf nie jestem, ale fanbojem też nie. A ponieważ kończy mi się abo na platformę z serialem (a nie chcę przedłużać), to postanowiłem zaryzykować smażenie się w piekle dla krnąbrnych czytelników i obejrzeć rzeczoną Fundację :)
      Z pisaniem, nie obiecuję, bo już za dużo w życiu naobiecywałem i tylko cacanki z tego wyszły. Zobaczymy. Zdrowia i spokoju :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."