poniedziałek, 1 grudnia 2008

"Pamiętnik przetrwania" Doris Lessing


Po książkę pani Lessing sięgnałem z wyrachowaniem, chcąc się przekonać, kto w zasadzie ma rację. Ci, którzy odsądzają od czci i wiary Akademię, za to, że przyznała literackiego Nobla leciwej i swymi książkami niezachwycającej, babuni? Czy ci, którzy po przeczytaniu jednej z pozycji jej autorstwa, popadli w bezkrytyczny zachwyt twórczością? Przeczytałem i powiem szczerze, nie wiem, do którego z plemion przyłączyć.
Nie lubię, kiedy autor rzuca czytelnika w niesprecyzowane "gdzieś" i "kiedyś" i dlatego początek książki nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Czytałem jednak dalej i w końcu udało mi się wejść w świat przedstawiony. A zaznaczyć należy, że nie jest on miły.
Cywilizacyjne więzy, poluzowując się od dłuższego czasu, zsunęły się w końcu z ludzkości i nastała era "tego". Zresztą równie jak reszta nieokreślonego, bo choć narratorka daje wskazówki, pomagające domyślić się, czym właściwie jest "to", odpowiedzi jest zbyt wiele. Niemniej jednak czas ładu i spokoju przeminął. Żywność i inne niezbędne artykuły trzeba zdobywać siłą, sprytem i każdą inną dostępną metodą. Psuje się powietrze. Dzieci przekształcają się w żądne krwi monstra. W miasteczku, będącym miejscem akcji, pojawiają się gangi, czy też plemiona. Niektóre z nich formują się na trotuarze, naprzeciw okien głównej bohaterki, hierarchizują i wyruszają. Gdzie? Gdzieś, gdzie pewnie jest lepiej.
Na takim właśnie tle, tle kończącego swój żywot, w formie jaką znała opowiadająca historię kobieta, świata, Lessing rysuje związek dwóch pań. Doświadczonej życiowo kobiety i podlotka, którym z nieznanych nam przyczyn, ta pierwsza ma się zaopiekować. I opowieść o tym, może nie tyle nawet związku, co brzmi dość dwuznacznie, ale układzie, jest jedyną rzeczą, która mnie przy "Pamiętniku ..." tak naprawdę trzymała. Choć dość, by tak rzec, dydaktyczna i feminizująca, to jednak ciekawa.
Cała zaś reszta, to mistyczne hokus-pokus, o którym w opisach takich jak ten, zwykło się zwykle pisać: "wielowymiarowe", "z drugim, a nawet trzecim, dnem", a które autorka sprowadziła do mentalnych wycieczek starszej kobiety przez jedną ze ścian mieszkania. Jest ono tak nasycone symbolami, że aż niestrawne. Dodatkowo wiele z wątków wprowadzonych przez autorkę, dla mnie przynajmniej, nie znajduje uzasadnienia, "rozmywając" nieco siłę wyrazu powieści.
Podsumowując - jeśli chcesz poczytać o dziecięcej samowolce - "Władca much", jeśli o postapokaliptycznym czy stojącym na krawędzi świecie - całe mnóstwo dobrej s-f albo "Ostatni brzeg". Jeśli chcesz miksu z obydwu, miksu dodajmy nienajgorszego, zostaje ci Lessing :)

5 komentarzy:

  1. Tak sobie czytam i czytam nakreślone przez ciebie tło powieści i zaskakująco zgadza się ono z niedawno czytaną przeze mnie książką Womacka. Byłoby ciekawie zestawić ze sobą te dwie książki, może kiedyś, a na razie skrzętnie spisałam wrażenia w paru zdaniach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo, że u Lessing eksponowane jest człowiecze dobro, to jednak na razie dość mam czarnowidztwa. Nawet okraszonego promykiem nadziei.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ona tak pisze! Zauważyłam po "O kotach". Bez ogródek, jak coś ma być okrutne, to jest, czarne, to jest...

    OdpowiedzUsuń
  4. Bez ogródek, ale też czasem ogólnikowo i bez polotu. Jej banda krwiożerczych berbeci z "Pamiętnika ..." jest śmieszna, miast być przerażająca. Stokroć bardziej, w tej materii, straszy choćby "Władca much" właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie. Sama nie wiem co mam o Lessing myśleć (może lepiej nic nie myśleć ;). Czytałam tylko "O kotach" ze względu na mą kocią miłość, ale w rankingu kociej literatury książka plasuje się niziutko. Taka zimna była.
    Nieszczególnie ciągnie mnie ku powieściom leciwej Noblistki (tak samo jak ku Le Clezio zresztą, choć on w sumie jeszcze bardziej mnie nie interesuje), nie szukam ich na siłę - jeśli się napatoczą to może i się skuszę, bo dla mnie Nobel to miłe wyróżnienie, a nie powód by bezkrytycznie rzucić się na czyjąś twórczość. Uwielbiam literaturę brytyjską, ale jakoś ta Lessing w ogóle mi do niej nie pasuje i nawet nie umiem spojrzeć na nią poprzez pryzmat jej angielskości.
    Choć jedno powiedzieć muszę - jestem pełna podziwu, bo chyba żaden pisarz w Polsce nie doczekał się tylu wydań w ciągu roku.
    Zaglądam do lodówki, a tam Lessing ;)
    Ale "Dobrą terrorystkę" może sobie kiedyś sprawię.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."