czwartek, 21 kwietnia 2011

"Ogień przy drodze" Tadeusz Zubiński


Prosty ze mnie człek, więc w swoich literackich wędrówkach staram się omijać “strumienie świadomości”, “zabawy formą” czy inne “fantasmagoryczno - oniryczne” cosie. Po prostu gubię się w nich, sensu odnaleźć nie mogę, a jeśli już odnajduję, wymaga to ode mnie takiego wysiłku, że wolę zrezygnować z lektury. Wiem, wiem. Dobra literatura wymaga wysiłku, ale pozwólcie, że ja będę zwolennikiem prostej, literalnej, choć wcale nie mniej wymagającej, prozy, a szerokim łukiem obchodził będę eksperymenty. Nie wszystkie, rzecz jasna, bo czasem przekaz jest dla mnie na tyle istotny, że machnę ręką, zacisnę ręką i przebiję się przez takie poplątanie sznurka z ogórkiem.
O dziwo, wszystko to, o czym wyżej pisałem nie ma zastosowania w przypadku opisywanej pozycji. “Ogień przy drodze” jest bowiem klasyczną powieścią, która z epickim rozmachem, na przykładzie dziejów polsko - ukraińskiej rodziny Winnickich, zamieszkującej Hallerówkę, małą podolską osadę, omawia trudne czasy II wojny światowej i konflikty narodowościowe, które “podpaliły” wówczas pogranicze.
Czemu zatem służy wstęp do tej notki? Ano temu, że czasem styl stoi na przeszkodzie w przeczytaniu książki. Bo mimo, że “Ogień …” to zwykła proza, bez nowoczesnych udziwnień, a tematyka naprawdę interesująca, nie dałem mu rady. I od razu mówię, nie chodzi mi o same opisy, których, lojalnie uprzedzam skrzywionych przez lektury obowiązkowe, jest sporo, ale o fakt nadużywania w nich przymiotników, przysłówków i, czego strasznie nie lubię, porównań. Te wszystkie: “jak coś tam”, “jakby coś innego” i “niczym” oraz zdanie na którym się potknąłem i już nie podniosłem: “Czapa obszyta czarnym, króciutkim barankiem, przypominającym owłosienie łonowe brunetki (...)”... Nie to żebym miał coś przeciwko brunetkom czy ich intymnym fryzurom (no, chyba że mowa o mega “bobrze” à la lata ‘70), ale, pardąsik, nie pasuje mi to do tej książki.
Jeśli zatem jesteście przygotowani na zmierzenie się z taką właśnie formą prowadzenia narracji, a to co mnie od książki odepchnęło, Was do niej przyciąga, czytajcie. Możecie bowiem doświadczyć tych wszystkich wzruszeń, które zawarte są w treści poza pierwszą setką stron, a które tak ładnie opisała u siebie montgomerry. Ja poległem, mimo nader interesującego wątku Gór Świętokrzyskich. Mam jednak ochotę na jeszcze jedną książkę Autora, bo jej lektura da mi odpowiedź, czy ten styl jest dla niego symptomatyczny.

PS. Znalazłem darmowy fragment, na którym można przetestować swoją kompatybilność z książką.

8 komentarzy:

  1. Temat brzmi nieźle, ale chyba jestem niekompatybilna. Nie mogę się uwolnić od tego porównania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Fragment przeczytałam i już wiem, o co chodziło montgomerry z tym poetyckim językiem, i o co chodziło Tobie z tymi porównaniami:) Tak jest pisana cała książka, czy tylko fragmenty opisów/wspomnień, a poza tym są normalne dialogi itd? I jak długa jest ta książka? Pytam, bo tematyka książki mnie interesuje, a język nie odstrasza (poza cytowanym przez Ciebie fragmentem - naprawdę nie rozumiem, po co autorzy decydują się na takie porównania) pod warunkiem, że książka nie liczy 700 stron takim poetyckim językiem:)
    Zresztą moja metoda na opisy w szkole podstawowej była taka, że je omijałam przy pierwszym czytaniu. "Trylogię" Sienkiewicza czytałam 3 razy - najpierw sama akcja, potem dodałam opisy walk (średnio trawię) i część opisów przyrody i dopiero za trzecim razem przeczytałam wszystko - bardzo mi się zresztą podobało:)

    OdpowiedzUsuń
  3. grendella To był najskrajniejszy przykład :) Ale jest tego sporo (dla mnie po prostu za dużo) i nie zawsze trafionych.
    viv Są dialogi, ale też, moim zdaniem, jakieś takie strasznie patetyczne i częstokroć przerywane detalicznymi (zbyt) opisami np. rozmówców czy ich otoczenia. Ja utknąłem na setnej z, bodajże, niecałych czterystu stron, bo już nie wyrabiałem, kiedy np. czytając dialog mający miejsce w knajpie musiałem się dowiedzieć jakie oczy miał jej właściciel i jak wyglądała, i w jaki sposób burzyła się piana w kuflach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bazyl, domyślam się, że ciężko utrzymać taki poziom celności przez cały czas. Przeczytałam też tą próbką, i myślę, że maniera autora na dłuższą metę okazałaby się dla mnie niestrawna. Jest coś takiego irytującego w tym stylu, jakiś taki brak naturalności.

    OdpowiedzUsuń
  5. grendella Widzisz, "maniera" i "brak naturalności", to wyrażenia, które po lekturze kołatały mi w głowie. Po prostu nie mogłem wychylić głowy poza ten styl, by zachwycić się (bądź nie) treścią. A szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  6. Są takie książki, które zapamiętuję dzięki jednemu zdaniu nagle wyrwanemu z szeregu. Ostatnią była powieść "Władca równin" Javiera Yanesa, w której to bohaterka miała jakoby wyrzygać ubrania z walizki na łóżko. Kto by pomyślał, że taki niepozorny czynnik zapisuje książkę w pamięci czytelnika.:))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Pan Tadeusz powinien poczytać sobie Kresa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie każdy wytrzymuje taki styl pisania książek, ja czytałam tę ksiązkę dość długo zwłaszcza ze względu na ten poetycki język:)warto nadmienić, że sam Autor jest uznawany za "rasowego epika" tworzącego "historyczne metapowieści"."Pisze pięknym, poetyckim stylem refleksyjną prozę o nieśpiesznym rytmie i z malarskim temperamentem komponuje zapadające w pamięć obrazy i sytuacje".
    http://selkarforum.pl/archiwum-25/tadeusz-zubinski-ogien-przy-drodze/

    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."