Z
przykrością muszę stwierdzić, że wraz z ostatnią stroną “Ślepego
szczęścia”, kończy się cykl przygód Tereski i Okrętki, czyli dwóch
totalnie zakręconych podlotków, których pieriepały już dwukrotnie
opisywałem na swym blogu (TU i TU). Szkoda. Bo, co prawda, jeden taki
sugerował, odwołując się nawet do słynnych wód pokisielowych, spadek
jakości w tomie trzecim, ale ja tego spadku nijak zauważyć nie mogłem i
trzy opowiadanka zawarte w książce zdrowo rozbujały mój bojler. O czym
to świadczy? A o tym, żeby wyrabiać sobie własne zdanie i nie zważać na
jad sączony do ucha przez opinię publiczną.
Co
zatem tym razem spotkało przyjaciółki? Ano, tytułowe “ślepe szczęście”,
które niewinną, wielce spontaniczną wyprawę na raki, przemieniło w ciąg
nieoczekiwanych zdarzeń z udziałem elementu przestępczego,
przedstawicieli władzy ludowej, ba, czynników nadprzyrodzonych. Bo jeśli
chodzi o dziewczyny, to nawet coś tak pozornie zwykłego jak
przeprowadzka, musi, z ich udziałem, mieć przebieg niezwykły, huczny,
ekstraordynaryjny i z dodatkowym przytupem. Złoto w rzece, skarb w
ścianie, duch w podłodze i dzieci w smole, to zestaw, który, między
innymi, oferuje “Ślepe szczęście”.
Żal
opuszczać tych przepełnionych spontanicznością, młodych ludzi, którzy
na hasło: “Raki pod Lublinem!”, pakują się w try miga i wyjeżdżają by
przeżyć wakacyjną przygodę. Kto to dziś widział? I nie mam na myśli
raków. Niepocieszony jestem, że nie będzie mi już dane być poddawanym
falom zaraźliwego entuzjazmu, z którym Tereska i Okrętka podejmują się
najrozmaitszych zadań, nawet jeśli jest to konieczność zmycia smoły z
dziecka (swoją drogą przydatne info). Smutno mi, że nie usłyszę nowej
wiązanki z ust Zygmunta, który mnie i Januszkowi zaimponował
następującym tekstem: “Kurza ich parszywa, nie dojona, w galaktykę
kopana, z wiaderkiem węgla kolczastym drutem przez most Poniatowskiego w
te i nazad ganiana, zardzewiała morda!”. Brak mi będzie filozoficznych
wtrętów Januszka, który podczas pakowania sąsiadów rzuca: “To jacyś
przyzwoici ludzie, mają o wiele mniej książek. Dwa pudła wystarczyły,
nie to co u was...”, bo to jednak miło zostać zaliczonym do ludzi
przyzwoitych.
No
dobra, czas kończyć ten smutny wpis o, w końcu, bardzo wesołej książce.
Tak to już przecież z cyklami jest, że kończą się nie wtedy kiedy byśmy
chcieli. Ech!
Że niby ja sączyłem jad? I dobrze że Ci się bojler rozbujał, ja niestety podtrzymuję marudzenie. A już jechanie przez Zygmunta czystym Wiechem - no kto to widział, panie Heniu, u młodzieży, choćby nawet przechodzonej:PP
OdpowiedzUsuńWiech! A niech to, nie dość, że sączysz jad, to jeszcze kontakty z Tobą powodują geometryczny przyrost na liście "do przeczytania". Czego konkretnie dotyczy marudzenie?
UsuńHehe. Moje marudzenie dotyczyło np. rozziewu między językiem bohaterów vide Zygmunt a domniemanym czasem akcji - jakieś dwadzieścia lat do tyłu, oni mówią językiem młodej Chmielewskiej:P No i ogólnie różne drobiazgi, fabułki też nie w pełni mnie satysfakcjonowały.
UsuńPS. Poszukaj przygód misia Pafnucego Chmielewskiej:)
Ja wiem, że nick zobowiązuje.TU :P
UsuńO jak dobrze, że to znasz. Znaczy liczba poleconych Ci dziś przeze mnie książek nie przekroczy ilu? Trzech? :D
UsuńLicząc pana Stefana jako jedną pozycję, to tak. Bo inaczej to, ho, ho :) A co do języka, to wiesz co zarzucali mu językoznawcy. Ale ja za panem Piecykiem powtórzę: "Śmiej się pan z tego!". Nawet jeśli założymy, że Wiechecki mieszał używane w różnych dzielnicach, a nawet wymyślał nowe, słowa warszawskiej gwary, to i tak jego obrazki z życia stolycy są mega :)
UsuńMnie nie razi Wiech jako taki, którego uwielbiam (a propos: B. Wieczorkiewicz, Gwara warszawska wczoraj i dziś:PP), ale razi mnie w ustach młodzieńca z końca lat 70. czy początku 80., jak mniemam.
UsuńAle dlaczego wykluczasz, że tenże młodzieniec mógł znać Wiecha albo mieć dziadka dorożkarza? A tak w ogóle ostatnio, chyba na publicznej "jedynce", przegapiłem "Cafe pod Minogą". Dali znienacka i w ludzkiej godzinie i dałem się zaskoczyć :E
UsuńNie wykluczam, tylko pragnąłbym, żeby to jednak było jakoś umotywowane, właśnie choćby dziadkiem dorożkarzem. A tak mam zgrzyt:P
UsuńOsobiście uważam, że z Tobą jest jak z kontrolującymi, jak zechcą, to się zawsze czegoś czepią :P Ja uważam, że sprawa jest naturalna, ba, sam kiedyś zaczadzony Wiechem będąc, próbowałem swych sił w układaniu. Niestety dobrą wiązankę trzeba mieć raczej obcykaną, bo z głowy i długo, to tylko mistrzowie przedwojennej Pragi potrafili :)
UsuńA pewnie, że jak zechcę, to się czepnę:P
UsuńA ja tam uwielbiam(!) "Ślepe szczęście" :> Jest to jedna z moich ulubionych książek Chmielewskiej. Witaj więc w klubie ;)
OdpowiedzUsuńSą tytuły, które ubawiły mnie bardziej, ale "Ślepym szczęściem", po przestrogach ZWL, jestem naprawdę przyjemnie zaskoczony. Teraz pora na Pawełka i Janeczkę :)
UsuńA widzisz, żeby nie ZWL to byś sobie poprzeczkę oparł na Giewoncie i się rozczarował:P
UsuńNie wiem, kto lepszy: Tereska i Okrętka( + Januszek jako premia) czy Pawełek i Janeczka. Życzę dobrej zabawy! Mnie te książki wyciągają za uszy z cięzkiej chandry już od 30 lat. Szkod, że nie ma w Polsce reżysera, który potrafiłby to przenieść na ekran.
UsuńZ pozdrowieniami
Czworolist
No, tym wpisem to Ci się udało. Ja jestem mało podatna na blogowe sugestie, ale teraz oficjalnie oświadczam, że idę wyciągnąć z półki stary, zaczytany egzemplarz "Ślepego szczęścia" i przez następną godzinę będę ganiać te dzieci w smole i duchy w zamkach, bo mi się tak jakoś tęskno zrobiło na duszy...
OdpowiedzUsuńPaczpani, jaka to siła w człowieku tkwi i nawet człowiek nie wie. Miłej (mam nadzieję) lektury :)
Usuń“Raki pod Lublinem!”?! Warto wiedzieć, będę musiała się dobrze rozejrzeć po okolicy. :D
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Większy kawałek świata", i to wiele razy. Mój egzemplarz jest tak zaczytany, że rozpada się w rękach. Nie wiedzieć czemu na tym moja przygoda z Tereską i Okrętką się zakończyła. Najzwyczajniej w świecie przegapiłam kolejne części. :(
Teraz to chyba ze święcą szukać, choć jeszcze jakieś ćwierć wieku temu polowaliśmy z kumplami w lokalnym cieku wodnym. Ale to były czasy niskopestycydowe, więc ... :)
UsuńLektura silnie wbija się w pamięć. Pamiętam, po latach od pierwszego czytania, jak okazało się, że jeden z moich znajomych ma pewne wiadomości z dziedziny archeologii, męczyłam go Scytami. Potem przeczytałam książkę o Scytach.
OdpowiedzUsuńNic prawie z niej już nie pamiętam, ale przeczytałam, ha!
Kurczę, że też o Scytach/scytach zapomniałem, a przecież się obśmiałem :) Jako wakacyjna lektura, książka wydaje mi się warta polecenia.
UsuńA nie mówiłam? Scyty rządzą "Ślepym szczęściem"!
UsuńNosz kurcze, a mnie naście lat temu koleżanka namawiała gorąco na Tereskę i Okrętkę; próbowałam, z sympatii do koleżanki nawet kilka razy, nie udało się i zarzuciłam dalsze podejścia. A teraz już któryś raz obija mi się o uszy (tudzież oczy), że seria z Tereską i Okrętką jest super. Po takiej prowokacji, poszukam w bibliotece- może się okaże, że dojrzałam...
OdpowiedzUsuńA znasz Chmielewską w innych odsłonach? Bo jak znasz i nie chwyciło, to i tu, obstawiam, nie chwyci. Ale jak to mówią stare szczury antykwaryczne: "Nie przeczytasz, prawdy nie poznasz". Długie nie jest i jeszcze w trzech częściach, to zawsze po pierwszej można dać sobie spokój :)
UsuńCzy znam?! No pewnie, że znam! Nawet uwielbiam w zdecydowanej większości, ale ponieważ w czasach nastoletnich Tereska i Okrętka mnie nie urzekły, to już mi pozostało w głowie takie przeświadczenie, że to nie dla mnie. Po nieudanym podejściu do nich, ta sama koleżanka namówiła mnie na "Krokodyla z kraju Karoliny" i "Ostatnie zdanie nieboszczyka" i tu już chwyciło :)
UsuńJakie "ostatnie"? Oczywiście "Całe" zdanie nieboszczyka. Chociaż, tak na dobra sprawę, było ono tez ostatnie ;p
UsuńKurczę blaszka, a ja wypożyczyłam ostatnio z biblioteki, coby zapoznac się trochę z tą naszą literaturą polską, ,,Całe zdanie nieboszczyka". Teraz patrzę - i widzę, że to dopiero tom czwarty serii o Joannie. Jak myślisz, bardzo to odczuję podczas lektury? ;)
OdpowiedzUsuńCzwarty tom wg biurokratycznego spisu w Bnetce, nie odczujesz tego zupełnie:)
UsuńJw. Ja czytałem cykl o Joannie w totalnie nieobliczalnej kolejności i jakoś nie kojarzę zgrzytów z tym faktem związanych :)
UsuńBo ten "cykl o Joannie" to jest czysto biblionetkowy wymysł:P Ułożyli książki według dat wydania i nagle "cykl":PP
UsuńUff, ale ulga :) Już się bałam, że znowu będę musiała wodzic się na pokuszenie, idąc do biblioteki... Dzięki, chłopaki! :)
UsuńZacofany - Ty tu praktycznie mieszkasz, na stronie Bazyla, obywatelu :) Chociaż teraz, jak w finałowej dziesiątce jesteś, to nie wiadomo, czy nie zechcesz... poszerzyc horyzontów, ha! :D
My, chłopaki, musimy się trzymać razem w tej sfeminizowanej blogosferci:) Raz ja bloga Bazylowi popilnuję, raz on mnie i mamy czas na piwo śmignąć:))
UsuńJa jestem po "Klinie" i nie żebym dawała wczoraj w rurę, ale napomykam o lekturze. Czytam wedle dat wydania, taka jestem! Co się nawinie drugi raz, to czytam ponownie, a co!
OdpowiedzUsuńAle po co te tłumaczenia? Różnych działań człowieczych nie potrafię zrozumieć, ale akurat dawanie w rurę do nich nie należy :) Ja czytałem Chmielewską ruchem konika szachowego, ale teraz, przy powtórce, wprowadzam jakiś ład.
Usuń