piątek, 17 kwietnia 2020

"Żeby konfitury nie latały za muchą" Krystyna Boglar

UWAGA! MOŻLIWY SPOILER!!! 

Pamiętam jak jakiś czas temu, gdy miała miejsce wielka czytelnicza faza na Pamuka, na blogach święciła triumfy książka "Pchli pałac"*. Wszyscy zachwycali się faktem, że turecka kamienica stała się swoistą szalką Petriego, na której można było sobie obserwować w zbliżeniu życie tamtejszego społeczeństwa. Nie wiem czy tak było, nie czytałem. Wiem natomiast, że historia z życia mieszkańców warszawskiej czynszówki pozwoliła mi na chwilę zagłębić się w lata 70te, przypomnieć niegdysiejsze problemy dużych i małych, parę razy wzruszyć, parę razy pokiwać głową ze zrozumieniem i ze dwa razy zacmokać z irytacji.

Może zacznę od słów kluczy, ogólników, które niewiele wyjaśniają, ale co nieco oddają istotę tego o czym książka jest. Zatem "Żeby konfitury ...", to książka o zderzeniu starego z nowym, lepszego (ale czy na pewno?) z gorszym, zacofania (i znów, ale czy ...) z postępem. Tyle szerokiej perspektywy.

Tak naprawdę jednak książka ta, to świetny opis mikroświata jakim jest przedwojenny dom wraz ze swoimi mieszkańcami. Jeśli któryś z czytelników zna fenomen serialu "Dom" w reżyserii pana Łomnickiego, to właściwie nie mam o czym dalej pisać. Wszyscy dobrze bowiem wiemy, że podglądać co prawda nieładnie, ale jak już się zajrzy za "firanki", to trudno się od czyjegoś życia oderwać. A tu i radości i dramaty, i miłość, i historie wojenne wciąż żywe w pamięci, nic tylko z zapartym tchem obserwować.  Więc obserwowałem. 

Krystynie Boglar świetnie udało się w tej książce zobrazować hasło: "Tam dom mój, gdzie serce moje". Trzon bowiem opowieści stanowi proces "umierania" starego budynku, którego obecność przeszkadza w rozwoju stolicy i stoi na drodze do jej nowoczesności. Hiobowa wieść o wyburzeniu uderza we wszystkich mieszkańców, ale jednym łamie serce mniej, a innym (dozorczyni) bardziej. Bez względu jednak na to, jak kto sytuację przeżywa, rodzą się małe dramaty. Dzieci muszą pogodzić się z myślą o rozłące z kolegami ze szkoły i podwórka, dorośli - o przeflancowaniu na nowe świetnie prosperujących zakładów (cukiernia i pralnia), a dozorczyni o porzuceniu miejsca, które zajmuje szczególne miejsce w jej sercu właśnie. A jest jeszcze sprawa skonfliktowania mieszkańców starej, pokrytej liszajem odpadających tynków budowli i nowego "mrówkowca" usytuowanego naprzeciwko. Niby nic się nie dzieje, a jednak tygiel emocji.

Czy książkę można rekomendować współczesnemu czytelnikowi? Młodocianemu, sam nie wiem. Z jednej strony, to rzecz o sprawach fundamentalnych i wydawałoby się ponadczasowych: honorze, przyjaźni na dobre i na złe i takich tam. Z drugiej, scenografia i wydarzenia mogą nie imponować, bo jakim nastolatkom jest w stanie zaimponować rozwalająca się szopa, w której można pozyskiwać kwas masłowy? Starszym natomiast będzie miło poczytać o czasach, kiedy wielorodzinny dom był nie tylko przechowalnią i sypialnią, ale tętnił wewnętrznym, sąsiedzkim życiem i emanował zwykłą ludzką życzliwością.

* Agnes słusznie zwróciła mi uwagę, że "Pchli pałac", to jednak Şafak, a nie Pamuk. Niemniej sporo się o tej książce słyszało :)

29 komentarzy:

  1. Ten sam motyw w Uchu od śledzia :) Moje dzieci by wzruszyły ramionami, a ja sobie chyba strzelę powtórkę w wolnej chwili :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, czytałem przecież "Ucho ...", a nie pamiętam nic, a nic :( W ogóle domy wydają mi się wdzięcznymi i równorzędnymi (czasem), bohaterami powieści. Ot, żeby daleko nie szukać, w skończonym właśnie "Nocnym ogrodniku" tak jest :)

      Usuń
    2. Bo dobry dom, z duszą, to świetny bohater, tylko dziś mało kto umie o nim napisać. Dom Flawii, nie przymierzając.

      Usuń
    3. Mam na półce świetny obrazkowy "Dom" z ilustracjami Roberto Innocentego. 100 lat właśnie z perspektywy domu przedstawione na kolejnych obrazach opatrzonych odrobiną tekstu. Aż znów zerknę :)
      A domy jak ludzie, bywają różne. Najlepsze są te z długą historią i skrywanymi w zakamarkach tajemnicami :D

      Usuń
    4. Innocentego zazdroszczę, bo się swego czasu nie zdecydowałem kupić.

      Usuń
    5. To nie będę chyba wspominał o Pinokiu z autografem... Ups! :) A o domu jako bohaterze niech świadczy ilość książek z tym słowem w tytule. Choćby "Zagłada domu Usherów" (wiem, wiem, to nowela), żeby daleko nie szukać. No i ileż to domów odwiedził człowiek podczas lektury. Domy przytulne, domy opresyjne, domy starców, domy nawiedzone, domy wariatów, domy schadzek ...

      Usuń
    6. Możesz wspominać, Pinokio mnie nie kręci :D Domy w ruinie, domy w budowie, lepianki, slumsy, rezydencje ze strychem, pałace, zamki, internaty szkolne...

      Usuń
    7. Dom pogrzebowy, dom boży, dom kultury, dom perignon ... Oj, wróć, zagalopowałem się :) U Boglar to akurat kamienica z podwórkiem - studnią. Zawsze mi się takie kojarzą z kataryniarzem, którego w książce zabrakło.

      Usuń
    8. No o dom perignona bym się nie obraził :D Żadnych kataryniarzy, nie trawię :D

      Usuń
    9. Unikam gazowanych alkoholi, ale z czystej ciekawości ... :)
      Co do kataryniarzy zdania nie mam, bo nigdy nie miałem okazji słuchać. Być może w takiej studni dość jazgotliwy dźwięk katarynki wzmocniony echem mógł robić nienajlepsze wrażenie, podobnie jak nawoływanie rzemieślnika drutującego garnki. No i jest jeszcze kwestia kapel podwórkowych. Kurczę ile tam się "dźwiękowo" działo na tych podwórkach! :)

      Usuń
    10. I występy cyrkowców i magika! Kataryniarza słyszałem raz, nie fałszował, ale mnie takie dźwięki pozytywki wkurzają. Kapeli podworkowej też bym nie zdzierżył, swego czasu w przejściu podziemnym przy bazarze Różyckiego zalęgła się jedna taka :(

      Usuń
    11. No i tym sposobem doszliśmy do bazaru Różyckiego i Twojego tekstu na temat książki o nim :) W ubiegłe wakacje odwiedzaliśmy Polesie i nasza gospodyni wysłała nas po miód malinowy od zaufanego pszczelarza. Ze zdziwieniem odkryliśmy na sporym placu targowym lokalną kapelę otoczoną przez spory wianuszek słuchaczy. Sami stanęliśmy na chwilę :) Nie lubisz warszawskich szlagierów? :P

      Usuń
    12. Ja w ogóle nie lubię muzyki ludowej, a góralskiej szczególnie. A warszawska mnie odrzucała beznadziejną manierą wokalną a la Grzesiuk, wszyscy się silili na naśladownictwo :(

      Usuń
    13. A ja jak nie lubiłem tzw. światówek przynależnych muzyce ludowej z moich stron, tak teraz czasem lubię sobie posłuchać. W myśl dawania oporu powiedzeniu o chwaleniu cudzego, bo do tej pory bardzo lubiłem folk celtycki :)

      Usuń
    14. No fakt, Celtowie to bardzieś światowo niż przyśpiewki łowickie :) A ja ani góralskiej, ani celtyckie, ani irlandzkiej nuty, nic :P

      Usuń
    15. Spróbuj może bretońskiej, bo fajną jest :P Ja tam lubię posłuchać mając świadomość, że większość muzyki wywodzi się właśnie z muzyki ludowej :) No i są jeszcze fajne projekty fusion, łączące różne, czasem totalnie egzotyczne, zakątki muzycznego świata :)

      Usuń
    16. Ja jestem prosty w obsłudze i chyba te ludowości to niekoniecznie mi wchodzą. Chyba że głęboko przetworzone.

      Usuń
    17. Mówisz, że jeden okres w dziejach, gdy się zachwycano ludycznością wystarczy. Drugiego Rydla z Ciebie nie będzie (pomijając, żeś żonaty), ani Wyspiańskiego :P

      Usuń
  2. Na szczęście te wielorodzinne domy, źródła wścibstwa i wtrącania sie w nie swoje sprawy,sie skończyły..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadeszły czasy podmiejskich osiedli, gdzie na działce wielkości znaczka pocztowego stoi jednorodzinniak otoczony wkoło takimi samymi domkami, w których mieszkają ludzie pełni empatii i zrozumienia :P
      Boglar nie unika tematu sąsiedzkich kłótni i ludzkich przywar. Już na samym początku stoi: "(...) czasem potrafią też powiesić jeden na drugim wszystkie koty i psy z całej Warszawy". Z drugiej strony "Dom bywał też solidarny". No i czy ja wiem, czy to takie szczęście, że ludzie z roku na rok oddalają się od siebie?

      Usuń
  3. Wprawiłeś mnie w konfuzję, jednym tchem pisząc Pamuk i "Pchli pałac", bo rzuciłam się przeszukiwać swojego bloga, co napisałam o tej książce (bo pamiętam, że czytałam), a wyszukiwarka nakarmiona Pamukiem wypluła zero. Bo to Şafak :)
    Boglar lubię, ale nie wiem, czy bym wracała do niej. Niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i widzisz jaki poczyniłem risercz w stylu sama wiesz kogo (nie politykuję, więc stąd ten zapis :) ). Tak naprawdę zaś sięgnąłem w tył głowy i wyszło jak wyszło. Dzięki i przepraszam, errata zamieszczona :)
      Widzisz, u mnie Boglar to nie kwestia powrotów tylko odkrywania. Jak jeszcze parę nazwisk z ówczesnego panteonu pisarzy dziecięco / młodzieżowych. Czynię te wypady w tamten świat wyłącznie dla siebie, bo próby podsunięcia dzieciomtkom spełzają na niczym. A były czasy, że Starszego wkręciłem w Nienackiego :P

      Usuń
    2. No, trudno z tym podsuwaniem staroci. U mnie w zasadzie tylko Tytusa się udało wkręcić.

      Usuń
    3. A nie, nie! Akurat z komiksami nie miałem problemu :) Podobał się też Bahdaj, ale to może dlatego, że audiobook, a w samochodzie nie bardzo jest co robić :P

      Usuń
  4. Mnie to zjawisko zamiany domów w przechowalnie i utraty funkcji społecznościowej bardzo fascynuje, mam wrażenie, że coś ważnego mówi o Polsce. Mam na świeżo porównanie, bo w zeszłym roku zakończyłam kilka lat ojczyźnianej przerwy w mojej kilkunastoletniej karierze emigrantki. W obecnej kamienicy, niemieckiej, na 7 mieszkań, należącej w całości do prywatnego właściciela, mamy zgraną wspólnotę, mimo że poszczególni sąsiedzi wymieniają się dość często. Ja się wprowadziłam w czerwcu zeszłego roku, w tym roku kolejne dwa mieszkania zyskały nowych mieszkańców - do tych pode mną poszłam, jak tylko się pojawili w połowie kwietnia umówić majstrów do malowania, żeby od razu serdecznie przeprosić, że w trakcie pandemii będziemy hałasować, tupać i co jeszcze. Po czym z marszu pożyczyłam im szafę turystyczną, bo okazało się, że do końca pandemii nie mogą kupić upatrzonej szafy. I dostałam zaproszenie na "po pandemii", że jak coś to oni chętnie zostaną z dzieciakami, jakbyśmy chcieli mieć chwilę dla siebie, swoich jeszcze nie mają, ale lubią. A taki układ mamy już umówiony z nową dzieciatą sąsiadką, która wprowadziła się na początku marca, nasze dzieci zanim wybuchła pandemia, siedziały zbiorowo to u jednych, to u drugich, biegając samodzielnie po schodach, dzięki czemu nagle miałam zaskakująco dużo wolnego czasu. Dla porównania ostatnie dwa lata przed wyprowadzką mieszkałam w niskim bloku na Ursynowie, 15 mieszkań na klatce, gdzie były trzy rodziny z dziećmi w wieku moich dzieci. Ani razu nie było opcji "ja popilnuje Twojego, a w poniedziałek na odwrót", ani razu dzieci nie odwiedziły się nawzajem w mieszkaniach, w ogóle żadnych kontaktów. I to mimo moich prób. Przy czym podobno w latach 80-tych w bloku była właśnie taka sąsiedzka wspólnota, ale jak usłyszałam "jak się zaczął wynajem, to się urwało, co i rusz ktoś nowy mieszka, to trudno się zaprzyjaźniać".
    Wydaje mi się, że przyczyna musi być nieco inna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta osobność wkracza również na wioski, które z wiosek stają się zlepkiem otoczonych wysokimi murami domów. Zasada mój dom, moja twierdza zaczyna nabierać na terenach wiejskich dosłownego znaczenia :P Proces rzeczywiście jest fascynujący, ale też oprócz tego odrobinę straszny. W dorosłym życiu przeprowadzałem się dwukrotnie, by w końcu osiąść "na swoim", ale kontakty z ówczesnymi sąsiadami utrzymujemy do dziś. Może jest nam łatwiej, bo w grę wchodzi też inne niż mieszkaniowe "łącza" między nami.
      No i obawiam się, że obecna sytuacja nie poprawi tego trendu, a tylko dodatkowo go pogłębi. Ze spotkanych w niedzielę na szlaku osób tylko dwie odpowiedziało na pozdrowienie. Reszta dziwnie patrzyła. Może dlatego, że ja podczas wymijania miałem zasłoniętą twarz, a oni nie :P

      Usuń
  5. Ha swojego czasu zaczytywslam się w serii o bluzniaksch pióra Boglar. Tytuł jednego z tomów brzmiał każdy pies ma dwa końce. Samą autorkę udało mi się kiedyś poznać osobiście, co do dziś bardzo miło wspominam. A teraz się zastanawiam jakim cudem mnie ominęło to, o czym opowiadasz ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to po prostu dlatego, że akurat "Konfitury ..." nie są z cyklu o Leśniewskich, o którym wspominasz? :) Jak wrócę z literackiej podróży na Litwę, to może skubnę pierwszy tom. Tylko czy po skubnięciu skrobnę ... :P

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."