UWAGA! MOŻLIWY SPOILER!!!
Pamiętam jak jakiś czas temu, gdy miała miejsce wielka czytelnicza faza na Pamuka, na blogach święciła triumfy książka "Pchli pałac"*. Wszyscy zachwycali się faktem, że turecka kamienica stała się swoistą szalką Petriego, na której można było sobie obserwować w zbliżeniu życie tamtejszego społeczeństwa. Nie wiem czy tak było, nie czytałem. Wiem natomiast, że historia z życia mieszkańców warszawskiej czynszówki pozwoliła mi na chwilę zagłębić się w lata 70te, przypomnieć niegdysiejsze problemy dużych i małych, parę razy wzruszyć, parę razy pokiwać głową ze zrozumieniem i ze dwa razy zacmokać z irytacji.
Może zacznę od słów kluczy, ogólników, które niewiele wyjaśniają, ale co nieco oddają istotę tego o czym książka jest. Zatem "Żeby konfitury ...", to książka o zderzeniu starego z nowym, lepszego (ale czy na pewno?) z gorszym, zacofania (i znów, ale czy ...) z postępem. Tyle szerokiej perspektywy.
Tak naprawdę jednak książka ta, to świetny opis mikroświata jakim jest przedwojenny dom wraz ze swoimi mieszkańcami. Jeśli któryś z czytelników zna fenomen serialu "Dom" w reżyserii pana Łomnickiego, to właściwie nie mam o czym dalej pisać. Wszyscy dobrze bowiem wiemy, że podglądać co prawda nieładnie, ale jak już się zajrzy za "firanki", to trudno się od czyjegoś życia oderwać. A tu i radości i dramaty, i miłość, i historie wojenne wciąż żywe w pamięci, nic tylko z zapartym tchem obserwować. Więc obserwowałem.
Krystynie Boglar świetnie udało się w tej książce zobrazować hasło: "Tam dom mój, gdzie serce moje". Trzon bowiem opowieści stanowi proces "umierania" starego budynku, którego obecność przeszkadza w rozwoju stolicy i stoi na drodze do jej nowoczesności. Hiobowa wieść o wyburzeniu uderza we wszystkich mieszkańców, ale jednym łamie serce mniej, a innym (dozorczyni) bardziej. Bez względu jednak na to, jak kto sytuację przeżywa, rodzą się małe dramaty. Dzieci muszą pogodzić się z myślą o rozłące z kolegami ze szkoły i podwórka, dorośli - o przeflancowaniu na nowe świetnie prosperujących zakładów (cukiernia i pralnia), a dozorczyni o porzuceniu miejsca, które zajmuje szczególne miejsce w jej sercu właśnie. A jest jeszcze sprawa skonfliktowania mieszkańców starej, pokrytej liszajem odpadających tynków budowli i nowego "mrówkowca" usytuowanego naprzeciwko. Niby nic się nie dzieje, a jednak tygiel emocji.
Czy książkę można rekomendować współczesnemu czytelnikowi? Młodocianemu, sam nie wiem. Z jednej strony, to rzecz o sprawach fundamentalnych i wydawałoby się ponadczasowych: honorze, przyjaźni na dobre i na złe i takich tam. Z drugiej, scenografia i wydarzenia mogą nie imponować, bo jakim nastolatkom jest w stanie zaimponować rozwalająca się szopa, w której można pozyskiwać kwas masłowy? Starszym natomiast będzie miło poczytać o czasach, kiedy wielorodzinny dom był nie tylko przechowalnią i sypialnią, ale tętnił wewnętrznym, sąsiedzkim życiem i emanował zwykłą ludzką życzliwością.
* Agnes słusznie zwróciła mi uwagę, że "Pchli pałac", to jednak Şafak, a nie Pamuk. Niemniej sporo się o tej książce słyszało :)
Ten sam motyw w Uchu od śledzia :) Moje dzieci by wzruszyły ramionami, a ja sobie chyba strzelę powtórkę w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńKurczę, czytałem przecież "Ucho ...", a nie pamiętam nic, a nic :( W ogóle domy wydają mi się wdzięcznymi i równorzędnymi (czasem), bohaterami powieści. Ot, żeby daleko nie szukać, w skończonym właśnie "Nocnym ogrodniku" tak jest :)
UsuńBo dobry dom, z duszą, to świetny bohater, tylko dziś mało kto umie o nim napisać. Dom Flawii, nie przymierzając.
UsuńMam na półce świetny obrazkowy "Dom" z ilustracjami Roberto Innocentego. 100 lat właśnie z perspektywy domu przedstawione na kolejnych obrazach opatrzonych odrobiną tekstu. Aż znów zerknę :)
UsuńA domy jak ludzie, bywają różne. Najlepsze są te z długą historią i skrywanymi w zakamarkach tajemnicami :D
Innocentego zazdroszczę, bo się swego czasu nie zdecydowałem kupić.
UsuńTo nie będę chyba wspominał o Pinokiu z autografem... Ups! :) A o domu jako bohaterze niech świadczy ilość książek z tym słowem w tytule. Choćby "Zagłada domu Usherów" (wiem, wiem, to nowela), żeby daleko nie szukać. No i ileż to domów odwiedził człowiek podczas lektury. Domy przytulne, domy opresyjne, domy starców, domy nawiedzone, domy wariatów, domy schadzek ...
UsuńMożesz wspominać, Pinokio mnie nie kręci :D Domy w ruinie, domy w budowie, lepianki, slumsy, rezydencje ze strychem, pałace, zamki, internaty szkolne...
UsuńDom pogrzebowy, dom boży, dom kultury, dom perignon ... Oj, wróć, zagalopowałem się :) U Boglar to akurat kamienica z podwórkiem - studnią. Zawsze mi się takie kojarzą z kataryniarzem, którego w książce zabrakło.
UsuńNo o dom perignona bym się nie obraził :D Żadnych kataryniarzy, nie trawię :D
UsuńUnikam gazowanych alkoholi, ale z czystej ciekawości ... :)
UsuńCo do kataryniarzy zdania nie mam, bo nigdy nie miałem okazji słuchać. Być może w takiej studni dość jazgotliwy dźwięk katarynki wzmocniony echem mógł robić nienajlepsze wrażenie, podobnie jak nawoływanie rzemieślnika drutującego garnki. No i jest jeszcze kwestia kapel podwórkowych. Kurczę ile tam się "dźwiękowo" działo na tych podwórkach! :)
I występy cyrkowców i magika! Kataryniarza słyszałem raz, nie fałszował, ale mnie takie dźwięki pozytywki wkurzają. Kapeli podworkowej też bym nie zdzierżył, swego czasu w przejściu podziemnym przy bazarze Różyckiego zalęgła się jedna taka :(
UsuńNo i tym sposobem doszliśmy do bazaru Różyckiego i Twojego tekstu na temat książki o nim :) W ubiegłe wakacje odwiedzaliśmy Polesie i nasza gospodyni wysłała nas po miód malinowy od zaufanego pszczelarza. Ze zdziwieniem odkryliśmy na sporym placu targowym lokalną kapelę otoczoną przez spory wianuszek słuchaczy. Sami stanęliśmy na chwilę :) Nie lubisz warszawskich szlagierów? :P
UsuńJa w ogóle nie lubię muzyki ludowej, a góralskiej szczególnie. A warszawska mnie odrzucała beznadziejną manierą wokalną a la Grzesiuk, wszyscy się silili na naśladownictwo :(
UsuńA ja jak nie lubiłem tzw. światówek przynależnych muzyce ludowej z moich stron, tak teraz czasem lubię sobie posłuchać. W myśl dawania oporu powiedzeniu o chwaleniu cudzego, bo do tej pory bardzo lubiłem folk celtycki :)
UsuńNo fakt, Celtowie to bardzieś światowo niż przyśpiewki łowickie :) A ja ani góralskiej, ani celtyckie, ani irlandzkiej nuty, nic :P
UsuńSpróbuj może bretońskiej, bo fajną jest :P Ja tam lubię posłuchać mając świadomość, że większość muzyki wywodzi się właśnie z muzyki ludowej :) No i są jeszcze fajne projekty fusion, łączące różne, czasem totalnie egzotyczne, zakątki muzycznego świata :)
UsuńJa jestem prosty w obsłudze i chyba te ludowości to niekoniecznie mi wchodzą. Chyba że głęboko przetworzone.
UsuńMówisz, że jeden okres w dziejach, gdy się zachwycano ludycznością wystarczy. Drugiego Rydla z Ciebie nie będzie (pomijając, żeś żonaty), ani Wyspiańskiego :P
UsuńNie no, bycie Rydlem odpada :)
UsuńNa szczęście te wielorodzinne domy, źródła wścibstwa i wtrącania sie w nie swoje sprawy,sie skończyły..
OdpowiedzUsuńChomik
Nadeszły czasy podmiejskich osiedli, gdzie na działce wielkości znaczka pocztowego stoi jednorodzinniak otoczony wkoło takimi samymi domkami, w których mieszkają ludzie pełni empatii i zrozumienia :P
UsuńBoglar nie unika tematu sąsiedzkich kłótni i ludzkich przywar. Już na samym początku stoi: "(...) czasem potrafią też powiesić jeden na drugim wszystkie koty i psy z całej Warszawy". Z drugiej strony "Dom bywał też solidarny". No i czy ja wiem, czy to takie szczęście, że ludzie z roku na rok oddalają się od siebie?
Wprawiłeś mnie w konfuzję, jednym tchem pisząc Pamuk i "Pchli pałac", bo rzuciłam się przeszukiwać swojego bloga, co napisałam o tej książce (bo pamiętam, że czytałam), a wyszukiwarka nakarmiona Pamukiem wypluła zero. Bo to Şafak :)
OdpowiedzUsuńBoglar lubię, ale nie wiem, czy bym wracała do niej. Niekoniecznie.
No i widzisz jaki poczyniłem risercz w stylu sama wiesz kogo (nie politykuję, więc stąd ten zapis :) ). Tak naprawdę zaś sięgnąłem w tył głowy i wyszło jak wyszło. Dzięki i przepraszam, errata zamieszczona :)
UsuńWidzisz, u mnie Boglar to nie kwestia powrotów tylko odkrywania. Jak jeszcze parę nazwisk z ówczesnego panteonu pisarzy dziecięco / młodzieżowych. Czynię te wypady w tamten świat wyłącznie dla siebie, bo próby podsunięcia dzieciomtkom spełzają na niczym. A były czasy, że Starszego wkręciłem w Nienackiego :P
No, trudno z tym podsuwaniem staroci. U mnie w zasadzie tylko Tytusa się udało wkręcić.
UsuńA nie, nie! Akurat z komiksami nie miałem problemu :) Podobał się też Bahdaj, ale to może dlatego, że audiobook, a w samochodzie nie bardzo jest co robić :P
UsuńMnie to zjawisko zamiany domów w przechowalnie i utraty funkcji społecznościowej bardzo fascynuje, mam wrażenie, że coś ważnego mówi o Polsce. Mam na świeżo porównanie, bo w zeszłym roku zakończyłam kilka lat ojczyźnianej przerwy w mojej kilkunastoletniej karierze emigrantki. W obecnej kamienicy, niemieckiej, na 7 mieszkań, należącej w całości do prywatnego właściciela, mamy zgraną wspólnotę, mimo że poszczególni sąsiedzi wymieniają się dość często. Ja się wprowadziłam w czerwcu zeszłego roku, w tym roku kolejne dwa mieszkania zyskały nowych mieszkańców - do tych pode mną poszłam, jak tylko się pojawili w połowie kwietnia umówić majstrów do malowania, żeby od razu serdecznie przeprosić, że w trakcie pandemii będziemy hałasować, tupać i co jeszcze. Po czym z marszu pożyczyłam im szafę turystyczną, bo okazało się, że do końca pandemii nie mogą kupić upatrzonej szafy. I dostałam zaproszenie na "po pandemii", że jak coś to oni chętnie zostaną z dzieciakami, jakbyśmy chcieli mieć chwilę dla siebie, swoich jeszcze nie mają, ale lubią. A taki układ mamy już umówiony z nową dzieciatą sąsiadką, która wprowadziła się na początku marca, nasze dzieci zanim wybuchła pandemia, siedziały zbiorowo to u jednych, to u drugich, biegając samodzielnie po schodach, dzięki czemu nagle miałam zaskakująco dużo wolnego czasu. Dla porównania ostatnie dwa lata przed wyprowadzką mieszkałam w niskim bloku na Ursynowie, 15 mieszkań na klatce, gdzie były trzy rodziny z dziećmi w wieku moich dzieci. Ani razu nie było opcji "ja popilnuje Twojego, a w poniedziałek na odwrót", ani razu dzieci nie odwiedziły się nawzajem w mieszkaniach, w ogóle żadnych kontaktów. I to mimo moich prób. Przy czym podobno w latach 80-tych w bloku była właśnie taka sąsiedzka wspólnota, ale jak usłyszałam "jak się zaczął wynajem, to się urwało, co i rusz ktoś nowy mieszka, to trudno się zaprzyjaźniać".
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że przyczyna musi być nieco inna.
Ta osobność wkracza również na wioski, które z wiosek stają się zlepkiem otoczonych wysokimi murami domów. Zasada mój dom, moja twierdza zaczyna nabierać na terenach wiejskich dosłownego znaczenia :P Proces rzeczywiście jest fascynujący, ale też oprócz tego odrobinę straszny. W dorosłym życiu przeprowadzałem się dwukrotnie, by w końcu osiąść "na swoim", ale kontakty z ówczesnymi sąsiadami utrzymujemy do dziś. Może jest nam łatwiej, bo w grę wchodzi też inne niż mieszkaniowe "łącza" między nami.
UsuńNo i obawiam się, że obecna sytuacja nie poprawi tego trendu, a tylko dodatkowo go pogłębi. Ze spotkanych w niedzielę na szlaku osób tylko dwie odpowiedziało na pozdrowienie. Reszta dziwnie patrzyła. Może dlatego, że ja podczas wymijania miałem zasłoniętą twarz, a oni nie :P
Ha swojego czasu zaczytywslam się w serii o bluzniaksch pióra Boglar. Tytuł jednego z tomów brzmiał każdy pies ma dwa końce. Samą autorkę udało mi się kiedyś poznać osobiście, co do dziś bardzo miło wspominam. A teraz się zastanawiam jakim cudem mnie ominęło to, o czym opowiadasz ��
OdpowiedzUsuńMoże to po prostu dlatego, że akurat "Konfitury ..." nie są z cyklu o Leśniewskich, o którym wspominasz? :) Jak wrócę z literackiej podróży na Litwę, to może skubnę pierwszy tom. Tylko czy po skubnięciu skrobnę ... :P
Usuń