niedziela, 6 marca 2022

"Trzy tłumaczki" Krzysztof Umiński

Z pewnym zażenowaniem przyznać muszę, że jeszcze do niedawna kwestia przekładu była dla mnie, żeby użyć eufemizmu, mało istotna. Przekłady po prostu były. Nad faktem, że dzieła pisarzy z całego świata dostępne są po polsku, przechodziłem do porządku dziennego. Normalka, wchodzisz do księgarni, a tam Faulknery, Camusy i inne Salingery w ojczystym, no bo w jakim? Wiadomo, gdzieś tam obił się człowiekowi o uszy spór nad tłumaczeniem "Władcy pierścieni" i chyba tylko dlatego znałem nazwisko jednej spośród trzech prezentowanych w książce pana Krzysztofa tłumaczek. That's all, żeby zaszpanować marniutką znajomością angielszczyzny.
 
Z czasem jednak zaczęło być dla mnie zastanawiające dlaczego część czytanych przeze mnie przekładów wchodzi mi do głowy gładko, a część sprawia wrażenie tweeta czytanego po naciśnięciu guziczka "Przetłumacz to". I coraz bardziej zacząłem zwracać uwagę na to kto i jak dokonał danego przekładu. Nie, nie mam jeszcze ulubionych tłumaczy, ale rozpoznaję (albo tylko tak mi się wydaje), dobrą translatorską robotę i mam w czułej pamięci kilka nazwisk. 
 
"Trzy tłumaczki", to naprawdę świetny tekst, w którym autor biorąc pod lupę życie i twórczość (tak, twórczość, bo przekład to dzieło) trzech pań parających się tą trudną i jak się okazuje często niewdzięczną profesją, przedstawia dylematy, trudności i radości napotykane na drodze do przekładu idealnego. Który, swoją drogą, nie istnieje, ale cała zabawa polega na tym, żeby ciężką pracą, zaangażowaniem i talentem zbliżyć się do niego ("Uważam, że każdy przekład jest klęską. (...)Właściwie chodzi o różnicę punktów w tej przegranej, żeby była jak najmniejsza."). Lektura w momencie kiedy przez internety przetacza się burza związana z nowym tłumaczeniem historii pewnej rudowłosej dziewczynki bardzo wskazana, bo być może pozwoli wszystkim gardłującym na zasadzie "bo tak", poznać z czym mierzyła się i czym w swoich wyborach kierowała się pani Bańkowska.

Krzysztof Umiński przedstawia nam życie i dokonania Joanny Guze (m. in. Camus, Baudelaire), Marii Skibniewskiej (m. in. Tolkien, Greene, Salinger), oraz Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej (m. in. Dickens, Faulkner, Austen). Przedstawia na ile to możliwe, bo panie będąc "tylko" tłumaczkami są postaciami dość widmowymi i gdyby nie listy, garść wspomnień czy w końcu dociekliwość badacza pamięć o nich pewnie wkrótce wyblakłaby do zera. Dzięki zaangażowaniu pana Krzysztofa możemy zatem prześledzić losy trzech kobiet, które w ciężkich czasach powojennych, dzięki tytanicznej pracy (przypominam, to czasy bez internetowych słowników i grup wsparcia), uporowi (cenzura i inne problemy wydawnicze) oraz żelaznym cechom charakteru dały polskiemu czytelnikowi możność obcowania z dziełami światowej klasyki. A my dzięki lekturze możemy spróbować sobie odpowiedzieć na parę pytań.

Jedno z nich to: za co odpowiada tłumacz? "Czy tylko za jakość swej pracy? Czy również za idee, które niesie tłumaczona przezeń książka?". Tylko "jak?" czy także "co?", co wcale takim łatwym wyborem nie jest. Sam autor z rozbrajającą szczerością przyznaje, że w sporze o to chciałby być maksymalistą, który widziałby siebie tylko jako tłumacza rzeczy ważnych, ale życie przecież się toczy i "(...) z czegoś żyć trzeba". I chyba w tym kontekście należy widzieć niektóre z tłumaczeń dokonane przez bohaterki książki. Swoją drogą czasy niby się zmieniły, ale obyczaje nie i tak wówczas jak i teraz przekładający musieli się nieraz upominać o należne im pieniądze.

Ale "Trzy tłumaczki", to także wgląd w warsztat, w obyczaje, w problemy w końcu. Jak przetłumaczyć afroamerykański dialekt? Czy wypada tłumaczyć cytat, który już ktoś kiedyś przetłumaczył? Czy ważniejsza jest wierność słowu czy obrazowi? Na te wszystkie pytania przy okazji omawiania przekładów pań i czerpiąc z własnych doświadczeń próbuje odpowiedzieć autor. I pokazać czytelnikowi, że sztuka przekładu, to coś więcej niż naciśnięcie guzika w Google translatorze.

Mógłbym tu jeszcze długo cytować co ciekawsze passusy, których sporą liczbę zgromadziłem w zakładkach czytanego ebooka, ale myślę, że lepszym pomysłem jest byście sami zagłębili się w świat tłumaczek i tłumaczeń. A po lekturze być może pozwolicie sobie na większą tolerancję dla Anne i jej Zielonych Szczytów.
 
PS. Pan Krzysztof wspomina, że to tłumacze ubogacają literaturę, a zatem i nasz język związkami frazeologicznymi, które wnikają do codziennego języka, a nad autorstwem których nawet się nie zastanawiamy (przywołując casus ryczącego z bólu rannego łosia, pana Paszkowskiego). Zatem z tego miejsca chciałbym autorowi podziękować za jego tłumaczenia komiksów Benjamina Rennera w ogólności, a za tekst: "Księżna pani coś dzisiaj nierada ...", w szczególności.

5 komentarzy:

  1. Dyskusja o maksymalizmie w tłumaczeniu narobiła swego czasu sporo szumu w środowisku, bo jest to postulat z gruntu słuszny, ale wymagający idealizmu, o który trudno, jeśli trzeba walczyć o byt :(
    A propos przekładów Umińskiego, to podrzucam anegdotkę, też komiksową: https://www.facebook.com/StowarzyszenieTlumaczyLiteratury/posts/4277500822280598

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie jak każdy idealizm. I jak od zarania czasów zupy z idealizmu nie zrobisz ani raty nim nie spłacisz. Łatwiej być idealistą jak się jest np. bogatym z domu :P
      Anegdotka sympatyczna. Komiks powędrował do schowka :) I dzięki za tę polecajkę, bo sam z siebie bym nie sięgnął, a czytałem z wielkim zainteresowaniem :)
      A co Ty uważasz za najtrudniejsze w pracy tłumacza?

      Usuń
    2. Bycie bogatym z domu albo po mężu jest marzeniem wszystkich tłumaczek i tłumaczy, choć nie wszyscy by się do tego przyznali. A najtrudniejsze dla mnie jest tłumaczenie nudnych i źle napisanych książek, bo mam poczucie, że się narobię niepotrzebnie i zupełnie bez sensu. Czasem pomaga myśl o honorarium, czasem niekoniecznie :)

      Usuń
    3. Może Cię pocieszę pisząc, że czytanie takich książek (nawet uwzględniając fakt, że tłumacz się spisał), też do najłatwiejszych nie należy :P Najgorszym jednak połączeniem wydaje mi się kieska książka w kiepskim przekładzie.

      Usuń
    4. O, no to w ogóle wtedy jest dramat, bo w zasadzie dobry tłumacz podrasuje chociaż trochę i tę słabiznę, a kiepski zabije nawet najlepszą, o cieniznach nie wspominając.

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."