środa, 14 sierpnia 2024

Abominacja - Dan Simmons

Jeśli dopiero zaczynacie czytelniczą przygodę ze światem grozy kreowanym w kolejnych powieściach przez Dana Simmonsa, zaklinam Was na wszystko, nie zaczynajcie jej od "Terroru". Wpadniecie bowiem w pułapkę porównań i każdą następną książkę autora będziecie przymierzać do wzorca jakim jest historia uwięzionych w lodach żaglowców. I niestety, porównania te zazwyczaj nie będą na korzyść nowo czytanych pozycji. Tak miałem z "Piątym kierem" i tak też niestety mam z "Abominacją", którą tu spróbuję opisać. Nie wiem czy to fakt, że "Terror" był pierwszy i dlatego zapisał się w pamięci jako powieść bardzo dobra, czy też muza konkretniej przysiadła Mr Danowi na kolanku i szepcząc mu do ucha poprowadziła jego rękę ku bestsellerowi, ale powoli zaczynam myśleć o nie sięganiu po resztę stricte horrorowej twórczości Amerykanina. Okazuje się bowiem, że pewnej poprzeczki nie można przeskoczyć.

"Abominacja" zasadza się na zasadniczo podobnym pomyśle co "Terror", czyli bohaterowie vs ekstremalnie ciężkie do przeżycia środowisko. Z tym tylko, że miast na Archipelag Arktyczny autor zafundował nam podróż w Himalaje. I pożenił te Himalaje ze szpiegowską intrygą, która w ostatecznym rozrachunku może i trzymała się kupy, ale była tak wysoce nieprawdopodobna, że długo po lekturze zastanawiałem się czy czasem uniesione brwi nie zostaną mi już na stałe. 

Mamy zatem trzech przyjaciół, wspinaczy, którzy niejeden alpejski szczyt zdobyli i z niejednej grani w dal patrzyli. A że mamy lata dwudzieste XX wieku, czyli wspinanie jednak dość analogowe i nie dysponujące kosmicznymi gadżetami, z których korzystają współcześni zdobywcy gór, to uznać należy, że takich trzech jak ich... itd. Słowem, chwaty na schwał. Nie dziwota zatem, że jak tylko pojawia się szansa sponsorowanej przez bogatą lady wyprawy na Mount Everest, gdzie w tajemniczych okolicznościach zszedł (a raczej spadł) był syn owej lady, żądni wspinaczkowych emocji panowie pomyśleli: "Jak nie my, to kto?" i całą naprzód ruszyli ku nowej przygodzie. Po drodze do ekipy dołącza młoda arystokratka oraz nie odstępujący jej na krok lokals - doktor Pasang, człowiek wielu talentów. A dalej to już tylko, wiatr, mróz, brak tlenu, lodowe rozpadliny,Yeti, naziści i krew. Dużo krwi!

Jak zwykle w przypadku książek Simmonsa, w których brany jest na warsztat jakiś wycinek historii, koloryzowany następnie licentią poeticą, również w tej historii szacunek wzbudza research, przeprowadzony na jej potrzeby. Niestety próba upchania wszystkiego do powieści, było nie było, rozrywkowej, spowodowała że rozpędza się ona bardzo powoli, bo czytelnik musi po drodze do akcji zapoznać się z wiedzą. W tym przypadku mowa o wspinaczce, historii rodzącego się himalaizmu (jednym z fabularnych "kamieni" jest ekspedycja i śmierć George'a Mallory'ego) oraz nazizmu. Samo w sobie przyswajanie tych informacji nie jest złe, ale kolejną bolączką jest zamiłowanie autora do powtórzeń. Po setnym użyciu zwrotu "cudowna lina Deacona", odmienianego przez wszystkie przypadki, zębom nie chciało się już zgrzytać. Wygląda to trochę tak jakby Simmons do serca wziął sobie zasadę. w myśl której powtórki utrwalają wiedzę. A więc czytelniku: Répétez s’il vous plaît!

Mimo tych drobnych mankamentów nie należy jednak zapominać, że twórca "Abominacji" jest naprawdę niezły w opisywaniu stanów skrajnych. Możemy więc liczyć na nieliche emocje przy wspólnym z bohaterami pokonywaniu trudnych przewieszeń, zmaganiu się z figlami pogody (Czomolungma ponoć tworzy własną), odmrożeniami czy chorobą wysokościową. Ba, opisy te poniekąd wynagradzają niezbyt zaskakującą zagadkę, będącą osią fabuły. Pomijając więc to, że książce przydałby się redaktor ze sporymi nożycami (które wycięłyby na przykład zupełnie niepotrzebny, detaliczny opis "artefaktu", będącego powodem całego zamieszania), dostajemy niezłe czytadło, po lekturze którego wiemy co to "angielskie powietrze" (zwrot używany równie często co "cudowna lina ...") czy też jakie niebezpieczeństwa czyhały na śmiałków chcących jako pierwsi zdobyć działający na wyobraźnię ośmiotysięcznik. Moim zdaniem troszeczkę pomaga też wejść w buty ludzi, którzy ryzykując życiem, sięgają po swoje marzenia, a co za tym idzie spróbować ich zrozumieć i wyjść poza kanoniczne: "Po cholerę oni tam lezą?".

Nie polecam, ale i nie zniechęcam. Rzecz to bardzo nierówna, przez którą raz się galopuje, a raz przedziera, jak nie przymierzając bohaterowie przez pola seraków (dowiecie się z książki). Sami więc musicie odpowiedzieć sobie w serduszkach na pytanie: Czy chce mi się sięgnąć po tę cegłę?, bo też wydanie Vespera jest jak zwykle ładne i ciężkie jednocześnie.

22 komentarze:

  1. Och jej, chyba nawet miałem to w planach, szczęśliwie nie nabyłem. Za to czaję się na Simmonsa w wersji fantastycznej, tam ma lepsze opinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety Hyperiona czytałem tak dawno, że praktycznie nic Ci o nim nie powiem. Jedyne co mi się majaczy, to że start był spod znaku "WOW!", ale potem tak się to wszystko zagęściło, że OW zaczęło się troszkę zmieniać w TF :P Nie wiem zatem czy chcę wracać, ale może jeszcze popróbuję Ilion/Olimp, które szczęśliwie są na Legimi, więc nie będę musiał uprawiać ćwiczeń siłowych :)

      Usuń
    2. No ja będę dźwigał te papiery, oby się opłacił wysiłek :)

      Usuń
    3. A co stoi na drodze do "zlegimizowania"? Brak sprzętu, niechęć do e-czytelnictwa, zdrowie nie pozwala czytać z wyświetlacza? Już prawie wszystkie większe biblioteki mają pulę kodów na darmowe korzystanie. Ba, niektóre nawet wypożyczają czytniki? :D

      Usuń
    4. Musiałbym zmienić czytnik na współpracujący, a poza tym co bym zrobił z tym całym papierem co czeka na przeczytanie?

      Usuń
    5. Niech umaja półki. Ja tam nie mam wyrzutów sumienia czytając elektroniczną wersję książki, którą mam na regale. Po papier sięgam, kiedy nie ma e odpowiednika albo jak chcę w przestrzeni publicznej snobować się na czytelnika :P

      Usuń
    6. Może się w końcu przekonam, ale ja stara szkoła, papier to papier, chyba że rękę urywa :P

      Usuń
    7. Simmons, jak dobrze wiesz, do najlżejszych nie należy. I to prawie bez wyjątku :)

      Usuń
  2. Mam tę książkę na półce i jak na razie na mnie czeka. Jednak zachęciłeś mnie m. in. twierdzeniem, że autor jest dobry w opisywaniu skrajnych stanów. Dlatego chyba przyspieszę lekturę tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dan potrafi, co potwierdzają czytelnicy. Spotkałem się gdzieś ze stwierdzeniem, że przy czytaniu "Terroru" nawet w ciepły letni dzień można było poczuć zimno :P

      Usuń
    2. Tak właśnie myślałem, że to ktoś znajomy :)

      Usuń
    3. Aż sobie zerknęłam do własnego wpisu, ale chyba dzieliłam się tym wrażeniem pozablogowo. Jednak tak właśnie było, nie zmyślam.

      Usuń
  3. Abominacja ma pomysł naciagany jak gumka od majtek, ale wykonanie naprawdę bardzo dobre. A wstęp to już poezja, mniam.
    Z fantastycznych czytałam Hyperiona i Zagładę Hyperiona, pamiętam, że czytałam w klinice, jak moje dziecko miało wszczep implantu i bardzo dobrze lekturą odrywała moje myśli od bieżących zmartwień. Polecam.
    Olimp też liznęłam, dla mnie mitologia przepisana na nowo to mega pomysł i właściwie to chyba muszę sobie powtórzyć. Czy Vesper to wydał? Dodatkowa motywacja do zakupu, mają ładne te książki, skubańcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A daj spokój z tymi ładnymi książkami. Mam zbiorcze Ziemiomorze, a teraz będzie zbiorcze, z ilustracjami i kolorowanymi brzegami stron. Jak żyć? :)

      Usuń
  4. Niestety, nie czytałem nigdy książek Dana Simmonsa i chyba nawet o nich nie słyszałem, niemniej jednak gdy zrobiłem szybki „research” na temat jego powieści „Terror”, to dowiedziałem się, iż „Terror” jest fabularyzowaną relacją z zaginionej wyprawy kapitana Sir Johna Franklina na HMS Erebus i HMS Terror do Arktyki w latach 1845–1848 w celu zlokalizowania Przejścia Północno-Zachodniego.” To mnie skłoniło do zrobienia poniższego komentarza—chociaż pewnie będzie on raczej trochę „off-topic”.

    O wyprawie Franklina dużo swego czasu mówiono, szczególnie, gdy udało się naukowcom znaleźć świetnie zachowane szczątki uczestników wyprawy (jedne z badaczy był nawet dalekim potomkiem członka ekspedycji Franklina). Między innymi stawiano tezy, że puszki do konserw, zrobione z ołowiu, w których przechowywano jedzenie, spowodowały zatrucie ołowiem i z tego powodu załoga Franklina nie potrafiła dokonywać logiczny decyzji—m. in. nawiązać kontaktu z Eskimosami.

    Natomiast w 2014 roku (i powtórnie w 2016 r.) dopłynąłem na kanu do niezmiernie malowniczej wyspy Franklin Island (45°22'46.9"N 80°20'40.6"W) na zatoce Georgian Bay w Ontario i spędziłem na niej jakiś czas, a nawet opłynąłem tą wyspę. Jak się okazało, została ona nazwana na cześć słynnego brytyjskiego żeglarza i badacza Arktyki, Sir John Franklin (1786-1847), który przepływał zatoką Georgian Bay w 1825 r. podczas drugiej wyprawy do Arktyki. O naszej wycieczce napisałem dość obszerny blog, https://ontario-nature-polish.blogspot.com/2015/11/biwakowanie-i-pywanie-na-kanu-dookoa.html, a rok później, w 2015 roku, Poczta Kanadyjska oraz Mennica Kanadyjska wypuściły znaczki i monetę na pamiątkę Wyprawy Franklina, https://www.canadapost-postescanada.ca/cpc/doc/en/blogs/collecting/detailsvolxxivno7_en.pdf.

    W każdym razie z pewnością będę miał na oku tego autora, a w szczególności jego książkę „The Terror”, z przyjemnością ja przeczytałbym; pomimo Twojego ostrzeżenia, zacząłbym od tej właśnie pozycji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dan Simmons, kiedy nie para się pisaniem sf, oddaje się, jak to napisałeś, fabularyzowaniu różnych historii (najczęściej dodając też wątek nadprzyrodzony), które przyciągnęły jego uwagę i trzeba to uwzględnić sięgając po jego prozę. Plusem tych koloryzowanych przez autora opowieści jest naprawdę niezła podbudowa faktograficzna (np. wspomniana przez Ciebie kwestia ołowianych puszek jest w "Terrorze" poruszona).
      Z jednej strony zazdroszczę tej Kanady (choć na kanu bym się nie zdecydował, gdyż lękam się wody), z drugiej, Polska piękną jest, a ja nie widziałem nawet procenta jej skarbów krajobrazowych. Wpis pozwolę sobie przeczytać dziś wieczorem. Co do wyboru lektury zaś, czuj się ostrzeżony :)

      Usuń
    2. Moją poniższą odpowiedź miałem wpisać tutaj, ale niechcący zamieściłem ją poniżej. Jako że nie mam z powodów technicznych dostępu do mojego oryginalnego konta gmail w czasie podróży, nie mogę moich postów edytować lub usuwać.

      Usuń
  5. Zgadzam się z Twoją opinią, że „Terror" Simmonsa jest niezwykle mocną pozycją, która rzuca cień na pozostałe jego powieści z gatunku grozy. Trudno jest utrzymać tak wysoki poziom. Dziękuję za podzielenie się tą recenzją - na pewno będzie ona pomocna dla innych miłośników twórczości Dana Simmonsa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chociaż głównie czytam literaturę faktu, to niezmiernie lubię książki beletrystyczne, które przedstawiają autentyczne wydarzenia, przez to można szybko i "bezboleśnie" nauczyć się historii! W latach siedemdziesiątych przeczytałem wiele książek Zbigniewa Nienackiego i z nich bardzo dużo się nauczyłem o historii. Pamiętam, że będąc w Bułgarii, przywiozłem ze sobą "Pan Samochodzik i Fantomas" Nienackiego, o zamkach nad Loarą. Gdy moim rodzicom skończyły się lektury, sięgnęli po tą pozycje--i byli zachwyceni!

    Polska jest przepiękna! Pomimo że opuściłem ją w dość młodym wieku, udało mi się przemaszerować po przecudnych polskich górach (Gorce, Beskidy, Pieniny, Góry Świętokrzyskie, Tatry) pewnie z 1500 KM i zdobyć złotą Górską Odznakę Turystyczną PTTK, wielokrotnie na żaglach pływać po cudownych jeziorach Mazurskich, spędzić 3 tygodnie na wyspie Szeroki Ostrów na jeziorze Śniardwy na obozie nurkowania, kilkanaście razy wypoczywać nad Morzem Bałtyckim oraz odwiedzić dziesiątki innych uroczych zakątków Polski.

    Kanada z pewnością różni się od Polski-posiada unikalną, dziką przyrodę (zresztą nie tylko Kanada; obecnie podróżuję w USA po stanie Minnesota i szczególnie jego północne obszary, przy granicy z Kanadą, oferują urokliwe miejsca biwakowe w dość gęstych lasach, nad jeziorami) i właśnie ją sobie niezmiernie cenię. Zawsze podczas podróży staram się unikać większych miast, bo są dla mnie męczące. Niestety, ale prawie całe życie było mi dane mieszkać w aglomeracjach miejskich.

    Znam ludzi, którzy nie potrafią pływać, jednakże bez problemu podróżują na kanu. Ja prawie zawsze mam na sobie kapok, zresztą nigdy nie mieliśmy wywrotki, staram się być ostrożny-m. in. na wspomnianej wyspie Franklin Island przez mocne wiatry byliśmy “uwięzieni” dobre kilka dni, a poprzednio zdarzyły się nam podobne sytuacje, na które zresztą byliśmy przygotowani i po prostu przeczekaliśmy je. Kanu, będąc bardzo prostą i wręcz prymitywną łajbą, pozwala na dotarcie do najpiękniejszych zakątków tego kraju i na biwakowanie na kompletnie dzikich miejscach, częstokroć z ciekawskimi niedźwiadkami. Jeżeli lubisz biwakowanie w namiocie, na pewno polubiłbyś pływanie na kanu!

    Książek Dana Simmonsa będę szukał w moich ulubionych księgarniach-tzn. w sklepach z używanymi rzeczami (“Thrift Stores”), których tutaj jest dużo i które zazwyczaj posiadają duże sekcje książkowe; często można w nich znaleźć unikalne i generalnie niedostępne pozycje! Jeżeli uda mi się przeczytać “Terror” Simmonsa, to podzielę się tutaj z moimi spostrzeżeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem typem globtrotera, więc póki co podziwiam piękno ojczyzny, a z pozostałymi cudami świata całego zapoznaję się dzięki Internetowi :)
      Z książkami inspirowanymi faktami, ale koloryzowanymi fabularnie mam ten problem, że sam muszę dochodzić co jest prawdą, a co zmyśleniem, na co niejednokrotnie nie mam czasu, a czasem też i chęci :P Dlatego jak już zdobywać wiedzę, to z podręcznika, bo okazuje się, że nawet literaturze, która w nazwie ma non-fiction bliżej częstokroć do beletrystyki.
      "Terror" polecam, być może, jeśli korzystasz z e-czytania, znajdziesz na jakiejś sieciowej wyprzedaży ebooków :)

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za cenną sugestię… już zdobyłem e-booki w języku angielskim i polskim. Niemniej jednak o stokroć wolę czytać “papierowe” książki i będę nadal jej poszukiwał.

      Właśnie skończyłem czytać “Raven Stole the Moon” Gartha Steina i zabieram się, po raz pierwszy od 22 lat, za przeczytanie książki Stephena Kinga–wybrałem ”To” (“It”). Chociaż generalnie w większości czytam literaturę faktu, będąc na wakacjach lubię coś lżejszego.

      W 1982 roku pochłonąłem praktycznie w jeden dzień “Tworzywo” Melchiora Wańkowicza (i od tego czasu przynajmniej kilkanaście razy). Genialna! Książka generalnie jest oparta na faktach, chociaż jak sam autor przyznaje, od siebie też coś tam dołożył. Niemniej jednak z tej książki zaczerpnąłem ogromną ilość wiedzy o Kanadzie (Kanadyjczycy dziwili się, jakim sposobem znam tak świetnie historię Kanady!), jak też o Polsce, szczególnie życiu pod różnymi zaborami. Nawet udało mi się odwiedzić pewne miejsca opisane przez Wańkowicza i potwierdzić przytoczone w książce historie. Zresztą od lat zabieram się, aby napisać o tej książce długą i dogłębną “recenzję”.

      Prawdę powiedziawszy, też nie bardzo lubię globtroterstwa w sensie jeżdżenia po świecie i zwiedzania różnych krajów–dzięki Internetowi, a szczególnie wideoblogom (vlogs), mogłem niektóre kraje “zwiedzić” skrupulatniej, niż byłoby możliwe zrobienie tego osobiście. Ale obcowanie z przyrodą to jest coś, czego się jednak nie da obejrzeć na Internecie-to trzeba przeżyć i doświadczyć samemu.

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."